Dziedzic powraca, czyli duch hrabiego.
Była ciemna chłodna, wrześniowa noc, w karczmie wrzało. Chłopi świętowali właśnie dożynki. To był udany rok. Nikt dzisiaj nie oszczędzał miedziaków ani wątroby. Kwadrans po północy wśód wszechobecnego zgiełku dało się usłyszeć nieśmiałe pukanie do drzwi. Karczmarz który otworzył w pierwszej chwili nie spostrzegł nikogo, ale gdy pierwsze bluzgi skierowane do żartonisiów wystrzeliły z jego ust poczuł zimny dotyk na udzie. Na progu leżał cały poobijany Adam Barczuk z gołym zadkiem. Nie mógł wstać bo spodnie spuszczone do kolan były kompletnie poplątane. Biesiadnicy podnieśli biedaka, posadzili przy stole i postawili przed nim kufel grzańca.
- Ani kropli więcej, nigdy! - wykrzyczał mężczyzna i odsunął napitek.
Zdzwieni sąsiedzi zebrali się tłumnie z ciekawością w oczach. Barczuk opowiedział swoją historię. Okazało się, że z karczmy wyszedł parę chwil przed północą, a że był już dosyć dobrze "zmęczony" poszedł do domu na skróty, przeszedł obok kapliczki św. Barbary i kierował się w stronę Mamczynej Góry. Po drodze jednak zszedł z drogi za potrzebą i wtedy to się wydarzyło. Gdy opuścił spodnie poczuł na plecach uderzenie kijem. Odwrócił się zdenerwowany i ujrzał, że stoi za nim półprzezroczysta postać. Transparentny mężczyzna ubrany był „z pańska” we frak i cylinder, a w ręce trzymał laskę. Adam Barczuk tak się przeraził, że zaczął uciekać na czworaka z opuszczonymi spodniami. Zjawa ruszyła za nim cały czas okładając go niemiłosiernie laską. Dopiero przy karczmie duch odpuścił.
Tak powstała legenda według której łąki między Mamczyną Górą, a kapliczką przy ul. Grabowieckiej to tradycyjnie „złe miejsce”. Na dróżkach i groblach tego terenu po zmroku grasuje duch hrabiego. Zjawa dziedzica ubrana jest w wykwintny frak i cylinder, a w ręce trzyma elegancką laseczkę. Tą laską bez litości okłada pijaków, którzy, wracając z knajpy, skracają sobie tędy drogę.